Mój amerykański sen w Los Angeles
Pamiętacie klimatyczny film Drive, w którym Ryan Gosling gra bezimiennego kierowcę, przemierzającego nocą wielkomiejskie ulice? Albo 60 sekund i Nicolasa Cage’a za kierownicą klasycznego Mustanga GT500 Eleanor? A może wolicie Gliniarza z Beverly Hills z Eddie’m Murphy’m albo Słoneczny Patrol? Z Pamelą Anderson, oczywiście. Wszystkie te filmy łączy wspólny mianownik – słynne, legendarne, kultowe Los Angeles. Na szklanym ekranie to miasto wygląda jak raj. A jakie jest naprawdę? Wsiadłem za kierownicę nowego Volvo S60 i sam to sprawdziłem.
Droga do raju prowadzi przez Nowy Jork
Podróż do Los Angeles zaczęła się dla mnie z przygodami. Pierwotnie miałem lecieć bezpośrednio, ale z powodu strajku pracowników LOT-u czekało mnie nieplanowane, 6-godzinne uziemienie w Nowym Jorku. Muszę jednak przyznać, że moje podróżnicze trudy zostały sowicie wynagrodzone po dotarciu do hotelu. Hotelu przez duże „H” – pięciogwiazdkowego Shutters on the Beach w dzielnicy Santa Monica. Słowa „on the Beach” w nazwie należy traktować dosłownie. Hotel faktycznie zbudowano na skraju plaży, a z pokojów można wieczorami oglądać, jak kalifornijskie słońce zanurza się w tafli Pacyfiku. Oczywiście o ile nie dotrze się na miejsce ze zbyt dużym opóźnieniem…
Zwiedzając Miasto Aniołów
Moja przygoda z Los Angeles trwała niestety tylko kilka dni. Program wycieczki był więc bardzo napięty. Na nudę zdecydowanie nie było czasu. A ja miałem na liście wiele miejsc, które chciałem zobaczyć. Zrobiłem sobie obowiązkową wycieczkę do sklepu Lakersów po koszulkę Kobe Bryanta, zobaczyłem też kultowe boisko do koszykówki i skate park w Venice Beach. Przy okazji odkryłem, że w Los Angeles na obręcze koszy zakłada się specjalne blokady, żeby poranna gra nie budziła okolicznych mieszkańców. Coś niesamowitego, pierwszy raz się z czymś takim spotkałem!
Klimatyczne spotkanie z nowym Volvo S60
Wojaże po L.A. dostarczały niesamowitych wrażeń, ale trzeba było oczywiście coś jeść. Skorzystałem więc z zaproszenia na trwającą aż 5 godzin – i składającą się z nie mniej imponującej liczby 21 dań – kolację degustacyjną w niezwykłej restauracji Scratch. Wyjątkowość tego miejsca polega przede wszystkim na tym, że praktycznie wszystkie składniki potraw, takie jak chleb, masło czy sery są wykonywane na miejscu. Ale, ale, wróćmy do tego, dlaczego tutaj przyjechałem. Celem mojej podróży było spotkanie z najnowszą odsłoną Volvo S60. Dlatego w końcu zawitałem do niesamowicie luksusowej willi w Beverly Hills, należącej do pary cenionych amerykańskich architektów, w której odbyła się oficjalna prezentacja tego modelu. Trudno mi opisać, jak niesamowite jest to miejsce. Chcecie zobaczyć je od środka? W takim razie zapraszam na mojego Instagrama.
Prawdziwie szwedzki styl z USA
Na miejsce prezentacji nowego S60 Volvo nieprzypadkowo wybrano Stany Zjednoczone. To właśnie za Oceanem powstaje najnowsza, trzecia generacja tego luksusowego sedana. Muszę szczerze przyznać, że S60 nie zaskoczyło mnie wyglądem. Kontynuuje wizję stylistyczną, którą już dobrze znamy dzięki modelom takim jak XC90 czy S90. I bardzo dobrze, bo to klasyczne, szwedzkie, minimalistyczne podejście do designu zdecydowanie do mnie przemawia. I jestem przekonany, że nie tylko do mnie.
Volvo S60 Polestar Engineered, czyli moc Gwiazdy Polarnej
W Los Angeles spotkałem S60 w dwóch wersjach – T6 AWD R-Design i Polestar Engineered. Już ta pierwsza zrobiła na mnie dobre wrażenie. Pokrytej intensywnie czerwonym lakierem Fusion Red limuzynie z 19-calowymi, aluminiowymi felgami i ponad 300-konnym silnikiem pod maską nie można odmówić charakteru. Jednak to nie wszystko, na co stać nowego sedana Volvo. Moje serce skradła dopiero wersja Polestar Engineered. W tej odmianie S60 ma już ponad 400 KM mocy i 670 Nm momentu obrotowego, a wszystko za sprawą układu hybrydowego typu plug-in. Do tego trzeba dodać sportowe zawieszenie z amortyzatorami Öhlinsa (nota bene firmy również pochodzącej ze Szwecji) i naprawdę spore zaciski hamulcowe Brembo. Te, pomalowane na złoty kolor, szczerzą się spomiędzy ramion 20-calowych felg, wykonanych oczywiście z kutego aluminium. I świetnie kontrastują z nadwoziem. Egzemplarz Volvo S60 Polestar Engineered, który poznałem z bliska, pokryto akurat eleganckim, czarnym lakierem Black Stone. Genialne zestawienie.
Poukładane wnętrze
Oczywiście, dobrego, szwedzkiego stylu nie zabrakło we wnętrzu. W środku również dominowała czerń, ale przełamana wstawkami z aluminium i przeszyciami z jasną nicią. Dodatkowego, wyraźnie sportowego smaku egzemplarzom spod znaku Polarnej Gwiazdy dodają pasy bezpieczeństwa w złotym kolorze. Jeśli zaś chodzi o jakość materiałów w nowym S60, to jest ona na naprawdę dobrym poziomie. Chociaż potrafię wskazać miejsca, w których mogłyby one być ciut lepsze.
Przepis na Volvo
Przy okazji wizyty w L.A. udało mi się poznać T. Jona Mayera, głównego projektanta Volvo, a także twórcę stylistyki S60. Na spotkaniu zorganizowanym dla dziennikarzy w Convene poznaliśmy szczegóły dotyczące projektowania samochodów. Opowiedziano nam o poszczególnych procesach, wykorzystywanych narzędziach, pracy inżynierów i ich wpływie na design aut. Mogłem nawet zobaczyć oficjalne szkice samochodu. Oczywiście, na słuchaniu przedstawicieli Volvo i oglądaniu stojących aut się nie skończyło. Kolejnym etapem były samodzielne testy aut. Przejażdżka sportowym sedanem pośród malowniczych wzgórz Hollywood to przeżycie, które pamięta się chyba do końca życia. Niestety, nowym Volvo S60 za bardzo się nie najeździłem. Wszystko przez piekielne korki, które są wizytówką Los Angeles. Podobno to najbardziej zakorkowane miasto w całych Stanach Zjednoczonych i jedno z najgorszych pod tym względem na świecie.
Los Angeles. Moje miejsce na ziemi
Ale te korki mogę Los Angeles wybaczyć. To chyba jedyna wada tego miasta, jaką udało mi się odkryć. L.A. jest niesamowite. Czyste plaże, szerokie, porośnięte palmami bulwary i gorące, kalifornijskie słońce sprawiły, że zakochałem się w tym miejscu. To miasto jest przesiąknięte energią, sam mógłbym w nim mieszkać. A jeśli moje opisy Wam nie wystarczą i potrzebujecie jeszcze jakiegoś dowodu na jego wyjątkowość, to proszę bardzo. Pewnego razu, kiedy akurat spacerowałem wzdłuż wybrzeża, nagle zatrzymał się obok mnie bordowy Bentley Bentayga z chromowanymi felgami. Kierowca zaparkował auto, wyciągnął z bagażnika deskę windsurfingową i jak gdyby nigdy nic, dziarskim krokiem przemierzył plażę i poszedł surfować. Dzień jak co dzień w L.A.! Podejrzewam, że gdyby w Los Angeles ktoś przejechał po jednej z najbardziej zatłoczonych arterii Batmobilem albo Sokołem Milenium, nikt z tubylców nie zwróciłby uwagi. Takie jest właśnie Miasto Aniołów! Na pewno jeszcze tu wrócę.
Podobne wpisy
Omega Speedmaster – ciekawostki, które powinien znać każdy fan zegarków
Kultowe marki: Brunello Cucinelli. Ludzie i jakość ponad wszystko
Stylowe gadżety do salonu i gabinetu. 7 rzeczy, które odmienią każde wnętrze
Patek Philippe i Tiffany. Wyjątkowe partnerstwo na szczycie
Luksusowe hotele w Polsce. 10 ekskluzywnych miejsc, które warto znać
Czy warto szyć garnitur na miarę w Tailors Club?
Komentarze (2)
Wymarzone auto chyba każdy facet ma.
Odnośnie batmobila to może nie ale za to jakbyśmy tam wpadli naszym „maluchem” albo „dużym fiatem” to moglibyśmy wzbudzić zainteresowanie . Wpis bardzo przyjemnie się czyta, podoba mi się jak z pasją opisujesz wypad do L.A. pozdrawiam
Dodaj komentarz